Rozdział 27
*Harry*
Zostały 4 dni...
Poczułem wargi muskające moją klatkę piersiową.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem Louisa uśmiechającego się od ucha do ucha.
Odgarnął swoją lekko spoconą grzywkę i wpatrywał się we mnie.
-Dzień dobry, księżniczko- przywitał mnie swoim seksownym i lekko zachrypniętym, porannym głosem.
-Hej skarbie- złączyłem nasze usta w pocałunku.
Lou przekręcił nas tak, żebym ja był pod nim.
Zaczął całować moje nagie ciało i naznaczać je w najbardziej wrażliwych miejscach.
-LouLou- westchnęłem- Co ty dziś taki przylepny?- zachichotałem
Chłopak zarumienił się i odsunął ode mnie.
-Prze.. Przepraszam, Hazz- wyszeptał
-Hej, kochanie! Nie mówię, że mi się to nie podoba- mruknęłem i tym razem to ja znalazłem się nad nim.
Blądziłem językiem po jego ciele, okrążając sutki, spotykając się przez to z dźwiękami aprobaty.
Przerwało nam delikatne burczenie z okolic brzucha szatyna.
-Dobra, dobra.. Chodźmy na śniadanie.
Pociągnął mnie za sobą do kuchni.
Dziś był silny i wesoły.
Takego go zapamiętam.
Pełnego energi i uśmiechającego się co chwilę.
Odrazu zabrał się za przeszukiwanie szafek i robienie ciasta na naleśniki.
Chcąc, nie chcąc zakręciły mi się w oczach łzy.
Kiedyś też robił dla mnie naleśniki...
Kiedyś?!
Przecież to do cholery było tak niedawno..
Tak mało czasu mieliśmy dla siebie.
Poczułem potrzebę uczepienia się go od tyłu i nie opuszczania na krok.
On tylko się uśmiechnął i wepchnął mi do buzi kawałek placka.
Tak bardzo żałuję, że poznaliśmy się tak późno.
Życie czasem ma wobec nas inne plany, niż my sami.
Czasami, gdy poprostu jest zbyt dobrze trzeba coś zniszczyć.
Tylko, że w tym wypadku los trafiał ciągle na te same osoby i rzucał na nie cierpienie.
Pamiętam, że nigdy tak naprawdę nie było mi dane być szczęśliwym.
Tylko kiedy byłem z Louisem patrzałem optymistycznie na świat.
A teraz...
Teraz to wszystko się skończy.
Co będzie ze mną?
Prawdopodobnie znów zaszyję się w pokoju, przestanę jeść i będę płakał.
Zupełnie tak, jak kiedyś.
Historia lubi się powtarzać.
***
-To co dziś robimy?- zapytał Lou, poklepując się po brzuchu i połykając ostatni kęs.
-Sam nie wiem, a na co ty masz ochotę?
-Ty wybieraj, ja chcę tylko być z tobą. Nieważne gdzie.
-Chyba właśnie coś wymyśliłem.
*Louis*
Wysiedliśmy z autobusu, a ja próbowałem strącić jego ręce, które zasłaniały mi oczy.
-Jeszcze chwila, skarbie- powtarzał.
W końcu poczułem jak jego duże dłonie odsłaniają mi widok.
Stanąłem jak wryty.
Nie byłem w stanie wykrztusić ani słowa.
Powoli rozglądałem się po pomieszczeniu.
Przypominało ogromną szklarnię.
W środku pachniało kwiatami.
Było wprost przepięknie.
Możnabyłoby powiedzieć, że magicznie.
Nad naszymi głowami zwisały gałęzie jakiegoś drzewa.
Wszystko miało tak intensywne i piękne kolory.
W dodatku w środku panował półmrok, który oświetlały jedynie latarenki poustawiane wszędzie.
Obok drewnianej ławeczki porośniętej u dołu mchem znajdowało się jeziorko.
Światełka odbijające się w tafli wody wyglądały nadzwyczajnie.
Jej gładką powierzchnię co chwila zakłócały przepływające ryby.
Kiedy w tle zaczęła lecieć cicha i spokojna muzyczka...
Tego było za wiele.
Dałem upust łzom, które powstrzymywałem przez cały ten czas.
-Lou, coś nie tak?- zmartwił się Harry
Ująłem jego twarz w dłonie.
-Tak nardzo cię kocham...- pocałowaliśmy się tak namiętnie, jakbyśmy przeczuwali, że nie będzie już zbyt wiele okazji do czułości.
_________________
Zmusiłam się w końcu do wstawienia rozdziału, chociaż czuję się paskudnie, ale obiecałam dokończyć je przed szpitalem.
Następny rozdział będzie jednym z ciekawszych, a to co się tam zdarzy, to wynik czekania, aż woda się naleje do wanny haha