sobota, 20 czerwca 2015

Epilog

Epilog

*punkt widzenia narratora*

W zatłoczonym i zwykle głośnym barze nagle wszystkie rozmowy ucichły.
W telewizji nadawano ważny komunikat.
Powiadomiono ludzi o historii dwóch nastolatków.
O tym jak połączyła ich miłość i rozdzieliła choroba.
I o tym, że przez samobójstwo jednego z nich teraz są pewnie gdzieś razem i wreszcie są sobą.
Nagle koło lady coś się poruszyło.
Był to mężczyzna w średnim wieku, mocno pijany.

-E! Styles! Czy ten pedał to nie twój synalek?- zapytał kpiąco siedziącego obok kolegę.

Ten spojrzał jeszcze raz na ekran, a potrm wzruszył ramionami, zanosząc się przy tym śmiechem.

-Szczerze? W dupie to mam.- wybełkotał.

***

I to właśnie koniec tej historii.
Jak widać życie nie zawsze jest piękne.
Chociaż nie, ujamijmy to inaczej.
Życie jest piękne, ale to czy takie pozostanie zależy od tego, na jakich ludzi trafimy.
Louis i Harry nie mieli szczęścia.
Ich los od początku skazany był na cierpienie, smutek i nieprzyjaznych ludzi.
Oni się nie poddali.
Wierzyli do ostatniej chwili.
Było im ciężko, ale wzajemna miłość pokonała trudności.
Samobójstwo Harry'ego wcale nie było oznaką słabości.
To tylko dowód na to, że był niesamowicie silny.
Potrafił poświęcić życie, żeby dotrzymać towarzystwa mężowi.

„Póki nas śmierć nie rozłączy”

Ich śmierć nie rozdzieliła.
Nie będzie kłamstwem, jeśli stwierdzimy, że właśnie ona ich połączyła.
Połączyła ich już na wieczność.

___________________

Możecie mnie już zabić, ale najpierw skomentujcie epilog.
Kolejne ff, którym się zajmę to dziewięcio- rozdziałowe „30 minutes to know the truth”.
Bardzo wam dziękuję za bycie ze mną.
Jestem zaskoczona, że doprowadziłam to do końca, bo jak sami wiecie miałam chwile słabości.

Rozdział 30

Rozdział 30

To już ten dzień...
Obudziłem się dość późno.
Głowę opartą miałem o łóżko ukochanego.
On również nie spał.
Uśmiechnął się ledwie zauważalnie i wtedy zrozumiałem, że brak mu sił.
Nagle zmienił wyraz twarzy.
Syknął z bólu i zacisnął zęby.
Nie zdążyłem się odezwać, bo poczułem jak próbuje ścisnąć moją rękę.
Przeniósł swój wzrok na guzik.
Nacisnęłem go, aby zawołać lekarzy.
Zbiegło się dwóch doktorów i trzy pielęgniarki.
Zeskanowali wzrokiem mojego męża, a potem sprawdzili coś w jakiejś maszynie.
Po kilku cichych minutach byli gotowi, by ogłosić co się dzieje.

-Nic nie możemy już zrobić- powiedzieli ze smutkiem.
-Nie! To nie prawda! Nie!- krzyczałem przez dobre pięć minut, zaprzeczając.

Przerwałem krzyki po zauważeniu zmiany na twarzach zebranych.
Spowodowane były chyba jakimś dźwiękiem.
Po chwili również to usłyszałem.
Jakieś urządzenie podłączone do Louisa zaczęło głośno pikać.
Zastanawiałem się co to znaczy, aż w końcu dźwięk niespodziewanie ucichł.
Na sali zapanowała, o ile to możliwe, jeszcze większa cisza.
Napotkałem kilka współczujących spojrzeń.
Zerknęłem na chłopaka i wtedy do mnie dotarło.
On odszedł.
Już nigdy nie wróci.
Jego serce na zawsze przestało bić.
Choćbym nie wiem jak bardzo chciał i jak długo płakał, krzyczał i protestował.
On nigdy nie pojawi się obok mnie.
Otarłem ostatnie łzy i być może to dziwne, ale już nie chciało mi się płakać.
Ja poprostu wiedziałem, że to nic nie da, a płacz pogorszy sytuację.
Czułem tylko pustkę,
Jakby ktoś wyrwał mi serce i pozostawił bez niego.
Tutaj wśród tych białych korytarzy i szpitalnego smrodu.
Stałem i nie czułem nic.
Biegiem ruszyłem do domu.
Przemierzałem ulice i nie zwracałem na nic uwagi.
Miałem tylko jeden cel.
Trzęsącymi się dłońmi przekluczyłem zamek w drzwiach i kopnęłem je, by się otworzyły.
Siadłem w salonie na podłodze i dopiero teraz zrozumiałem, że nie dam rady.
Nic już teraz nie ma sensu.
I tym razem z uśmiechem na twarzy pobiegłem po żyletkę schowaną ma wszelki wypadek w kuchennej szafce.
Cieszyłem się, bo wiedziałem, że to koniec cierpienia.
Chwilę później przeciągnęłem ostrze lekko po nadgarstku, zastanawiając się czy postępuję słusznie.
Przez moje myśli przewinął się obraz szatyna, kiedy wyznałem mu miłość.
Ten niepowtarzalny błysk..
Błysk, którego już nie zobaczę.
Sam nie wiem jak jest po drugiej stronie.
Może nie ma czegoś takiego jak życie po śmierci?
Ale nawet brak życia jest lepszym rozwiązaniem niż życie bez niego.
Przycisnęłem żyletkę do miejsca, w którym było widać żyły i rozcięłem je głęboko.

-Jeszcze chwila, Louis.
Zaraz się spotkamy.
Tam nikt nam nie przyszkodzi.





_______________

Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Za chwilkę wstawię epilog.







czwartek, 18 czerwca 2015

Rozdział 29

Rozdział 29

*Harry*

Zostały niecałe dwa dni...
Nie wiem, czy mogę mu wybaczyć.
Wiem, że jego choroba jest prawdziwa, że zostało mu mało czasu.
Może nawet chwilami myślę, że naprawdę mnie kochał.
Czy gdyby tak nie było to powiedziałby mi o swoich problemach?
Czy płakałby w moich ramionach?
Czy brałby ze mną ślub?
To jasne, że nie.
Ale to nie zmienia faktu jak bardzo mnie odzukał.
Poczułem się jak zabawka.
Rozkochaj i porzuć.
Bo gdyby się nie zakochał...
Zostawiłby mnie.
A tak naprawdę nie wiem, co myśleć.
Czy go kocham?
Oczywiście.
Czy potrafię wybaczyć?
Nie wiem.
Wiem, że tracę czas.
On umiera, a ja jestem tutaj.
Przecież śmierć Jessie nie była moją winą.
Ja ją kochałem.
Kochałem jak siostrę.
Jestem ciekawy, kiedy Louis zaplanował zemstę.
Czy Anna wiedziała?
Jaki on jest naprawdę?
Wstałem z łóżka, w którym spędziłem pierwszą samotną noc.
Kierowałem się w stronę lodówki.
Chwyciłem schłodzoną butelkę lemoniady, która leżała na jej dnie i wlałem w siebie jej zawartość.
Pod wpływem chwili zadzwoniłem do Victorii i spytałem o adres cmentarza, na którym pochowano moją przyjaciółkę.
Była zaskoczona, ale bez żadnego sprzeciwu podała mi informacje.
Godzinę później siedziałem w autobusie, wpatrując się  w nagrobki, do których pojazd się zbliżał.
Z ciężkim oddechem nacisnęłem przycisk przystanku na żądanie i wysiadłem.
Zaciągnęł się świeżym powietrzem i zacząłem stawiać pierwsze kroki.
Błądziłem wąskimi alejkami, aż w końcu trafiłem na poszukiwane miejsce.
Na kamiennej płycie widniał napis:

Ś. P. JESSICA HOLES TOMLINSON

Nigdy nie wspominała mi o drugim nazwisku, dlatego nie skojarzyłem z nim Lou.
Poniżej znajdywała się jej data urodzenia i śmierci.
Widząc zdjęcie, na którym uśmiechała się szeroko, moje oczy zaszły łzami.
Była taka młoda.
Mogła ułożyć sobie życie.
Mogła założyć rodzinę.
Niestety trafiła na mnie.
Siedziałem tam trzy godziny i rozmawiałem z nią.
Tak, rozmawiałem z grobem.
A raczej prowadziłem monolog.
Przeprosiłem ją za wszystko.
Spytałem o brata.
Opowiedziałem co u mnie.
Tak, jakby ona nadal tu była.
W pewnej chwili zerwał się wiatr, a ja czułem się zupełnie, jakby to ona dała mi jakiś znak.
Nie wiem, czy tak było, ale zrozumiałem jedno.
Gdyby tu była, wybaczyłaby mi.
Kazałaby też iść do jej brata i powiedzieć jak bardzo go kocham.
Znałem ją na tyle dobrze, że wiem, iż tak właśnie by było.
I jeśli teraz patrzy na mnie z góry, to chcę by była dumna.
Nie chcę zranić kolejnej osoby.

***

-Kocham cię, Lou- powiedziałem, gdy znalazłem się już w szpitalu.

On tylko spojrzał na mnie i wytrzeszczył oczy, zaskoczony.

-Wy..Wybaczasz mi?- zapytał
-Tak, twoja siostra by tego chciała. Była wspaniałą osobą.

Z jego oczu popłynęło kilka drobnych łez.

-Dziękuję- wyszeptał.
-Za co?
-Za wszystko. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.

Złapałem go za ręce i trzymałem, aż do chwili, w której zasnął.
Znów mam mój skarb przy sobie.
I będę miał.
Będę miał, aż do końca.
Końca, do którego zostało kilka, może kilkanascie godzin.
Wskazówki zegara jak na potwierdzenie moich myśli zdawały się nagle przyśpieszyć.


Rozdział 28

Rozdział 28

*Harry*

Zostały trzy dni...
Jednak tym razem nie było mi dane przywitać ukochanego pocałunkiem.
Zamiast tego obudził mnie krzyk zagłuszony płaczem.
Spojrzałem na mojego chłopaka i już wiedziałem.
Kończy nam się czas.
W pośpiechu zadzwoniłem po pogotowie i przekazałem im istotne informacje.

-Lou.. Dasz radę, wszystko będzie dobrze.- pocieszałem go.

Westchnął tylko i spojrzał w moje oczy.
Ból tak go zmęczył, że nie miał już sił na płacz i krzyki.

-Nie mów tak. Nie będzie dobrze.
Przecież wiesz co się dzieje.
Wiesz, że umieram.

Ze szlochem wpadłem w jego ramiona, zapominając o jego stanie.
Dopiero po cichym syknięciu chłopaka, uświadomiłem sobie swój błąd.
Karetka przyjechała pod dom chwilę później.
Wzięli na nosze nieprzytomnego już Louisa.
Pozwolili mi pojechać z nim.
Po drodze pytali o dokładniejsze dane.
Nie mogłem odpowiadać im spokojnie.
Dusiłem się łzami i kaszlałem.
Szybko dojechaliśmy do szpitala.
Mojego ukochanego przewieźli gdzieś na salę.

***

-Proszę pana..- ktoś odezwał się ledwie słyszalnie.

Zdałem sobie sprawę, że zasnęłem.
Nawet nie zauważyłem kiedy.

-Tak?- odpowiedziałem, przyglądając się doktorowi w białym fartuchu.

-Już z nim lepiej, ale będzie musiał tu zostać.. Do końca. A teraz prosi, żeby pan ho odwiedził.
-Dobrze, dziękuję.

Ruszyłem w kierunku wskazanym przez lekarza.
Przed uchyleniem drzwi zalała mnie fala niepokoju.
Znacie to uczucie, kiedy wiecie, że za chwilę coś się stanie?
Tak właśnie się czułem.
Nabrałem powietrza i po dłuższym czasie je wypuściłem.
Z niewiadomego powodu bałem się tego, co usłyszę.
Mina mojego męża tylko spotęgowała obawy.

-Harry... Usiądź.

Zrobiłem to o co prosił i czekałem na dalsze słowa.

-Powiem ci  teraz coś i proszę...
Niech to nie sprawi, że mnie znienawidzisz.
-Ja? Znienawidzić cię?!
-Proszę, nic nie mów. Poprostu posłuchaj.- przytaknęłem.
-Pamietasz Jessie?- ponowne kiwnięcie.
-Wiesz, że miała brata?- tym razem zaprzeczyłem.
- No więc tak, miała brata.
Jej brat cię nienawidził.
Nienawidził tego, że przez ciebie się zabiła.
Za wszelką cenę chciał się zemścić.

-Ale.. Skąd ty to...- zaczęłem, ale zrozumiałem jaka jest prawda- To ty.

Kiwnął głową, potwierdzając moje słowa.

-O mój boże! Ty...Ty mnie nie kochałeś! Nic się nie zmieniłeś, jesteś taki jak Anna!
-Nie, Harry..
Chciałem się zemścić.
Chciałem cię w sobie rozkochać i porzucić.
Tak było zanim cię poznałem.
Ale wtedy...
Już pierwszego dnia wiedziałem, że nie dam rady.
Ja szczerze się zakochałem.
-Jakieś jeszcze nowości?- warknęłem
-Nie, to już wszystko..- z oczu spływały mu łzy.
-Fantastycznie! Jaką mam pewnośc, że to prawda?!!
-Harry ja..

Nie mogłem tego słuchać.

-Nie! Skończ już kłamać, Louis! Ja muszę to przemyśleć!

Westchnął smutno, ale kiwnął głową.
Musiał zaakceptować i zrozumieć mój wybór.

-Kocham Cię, Hazz!- powiedział, a ja zignorowałem te słowa, nie wiedząc czy są szczere.


___________

Jeszcze tylko dwa rozdziały i epilog jejku nie mogę uwierzyć, że się nie poddałam.







Rozdział 27

Rozdział 27

*Harry*

Zostały 4 dni...
Poczułem wargi muskające moją klatkę piersiową.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem Louisa uśmiechającego się od ucha do ucha.
Odgarnął swoją lekko spoconą grzywkę i wpatrywał się we mnie.

-Dzień dobry, księżniczko- przywitał mnie swoim seksownym i lekko zachrypniętym, porannym głosem.
-Hej skarbie- złączyłem nasze usta w pocałunku.

Lou przekręcił nas tak, żebym ja był pod nim.
Zaczął całować moje nagie ciało i naznaczać je w najbardziej wrażliwych miejscach.

-LouLou- westchnęłem- Co ty dziś taki przylepny?- zachichotałem

Chłopak zarumienił się i odsunął ode mnie.

-Prze.. Przepraszam, Hazz- wyszeptał
-Hej, kochanie! Nie mówię, że mi się to nie podoba- mruknęłem i tym razem to ja znalazłem się nad nim.

Blądziłem językiem po jego ciele, okrążając sutki, spotykając się przez to z dźwiękami aprobaty.
Przerwało nam delikatne burczenie z okolic brzucha szatyna.

-Dobra, dobra.. Chodźmy na śniadanie.

Pociągnął mnie za sobą do kuchni.
Dziś był silny i wesoły.
Takego go zapamiętam.
Pełnego energi i uśmiechającego się co chwilę.
Odrazu zabrał się za przeszukiwanie szafek i robienie ciasta na naleśniki.
Chcąc, nie chcąc zakręciły mi się w oczach łzy.
Kiedyś też robił dla mnie naleśniki...
Kiedyś?!
Przecież to do cholery było tak niedawno..
Tak mało czasu mieliśmy dla siebie.
Poczułem potrzebę uczepienia się go od tyłu i nie opuszczania na krok.
On tylko się uśmiechnął i wepchnął mi do buzi kawałek placka.
Tak bardzo żałuję, że poznaliśmy się tak późno.
Życie czasem ma wobec nas inne plany, niż my sami.
Czasami, gdy poprostu jest zbyt dobrze trzeba coś zniszczyć.
Tylko, że w tym wypadku los trafiał ciągle na te same osoby i rzucał na nie cierpienie.
Pamiętam, że nigdy tak naprawdę nie było mi dane być szczęśliwym.
Tylko kiedy byłem z Louisem patrzałem optymistycznie na świat.
A teraz...
Teraz to wszystko się skończy.
Co będzie ze mną?
Prawdopodobnie znów zaszyję się w pokoju, przestanę jeść i będę płakał.
Zupełnie tak, jak kiedyś.
Historia lubi się powtarzać.

***

-To co dziś robimy?- zapytał Lou, poklepując się po brzuchu i połykając ostatni kęs.
-Sam nie wiem, a na co ty masz ochotę?
-Ty wybieraj, ja chcę tylko być z tobą. Nieważne gdzie.
-Chyba właśnie coś wymyśliłem.

*Louis*

Wysiedliśmy z autobusu, a ja próbowałem strącić jego ręce, które zasłaniały mi oczy.

-Jeszcze chwila, skarbie- powtarzał.

W końcu poczułem jak jego duże dłonie odsłaniają mi widok.
Stanąłem jak wryty.
Nie byłem w stanie wykrztusić ani słowa.
Powoli rozglądałem się po pomieszczeniu.
Przypominało ogromną szklarnię.
W środku pachniało kwiatami.
Było wprost przepięknie.
Możnabyłoby powiedzieć, że magicznie.
Nad naszymi głowami zwisały gałęzie jakiegoś drzewa.
Wszystko miało tak intensywne i piękne kolory.
W dodatku w środku panował półmrok, który oświetlały jedynie latarenki poustawiane wszędzie.
Obok drewnianej ławeczki porośniętej u dołu mchem znajdowało się jeziorko.
Światełka odbijające się w tafli wody wyglądały nadzwyczajnie.
Jej gładką powierzchnię co chwila zakłócały przepływające ryby.
Kiedy w tle zaczęła lecieć cicha i spokojna muzyczka...
Tego było za wiele.
Dałem upust łzom, które powstrzymywałem przez cały ten czas.

-Lou, coś nie tak?- zmartwił się Harry

Ująłem jego twarz w dłonie.

-Tak nardzo cię kocham...- pocałowaliśmy się tak namiętnie, jakbyśmy przeczuwali, że nie będzie już zbyt wiele okazji do czułości.

_________________
Zmusiłam się w końcu do wstawienia rozdziału, chociaż czuję się paskudnie, ale obiecałam dokończyć je przed szpitalem.
Następny rozdział będzie jednym z ciekawszych, a to co się tam zdarzy, to wynik czekania, aż woda się naleje do wanny haha















sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 26

Rozdział 26

*Harry*

Zostało 5 dni...
Obudziło mnie ciepło bijące od ciała mojego męża.
Spaliśmy w objęciach, a nasze nogi splatały się ze sobą.
Chętnie zostałbym z nim tu cały dzień, ale muszę zobaczyć co u naszych gości.
Zszedłem w szlafroku owinięty nim po szyję na parter.

-Hej Harreh!- przywitała mnie Tori
-Hej! Wiesz gdzie jest mój ojciec?- chciałem porozmawiać z nim poważnie o przeszłości.

Dziewczyna wzruszyła ramionami i podała pytanie dalej, do Lizzy.

-Uhmm... Tak, kazał, umm- zacięła się
-Na miłość boską Li!

Westchnęła głęboko i spojrzała na mnie, obawiając się mojej reakcji.

-Powiedział, że nie chce cię znać i nie takiego syna wychował.

Do oczu napłynęły mi łzy.
Jak mogłem myśleć, że się zmienił?
Wciąż jest taki sam.
Jednak po coś przyjeżdżał.
Ale po co?
Nagle zrozummiałem.
Pieniądze.
Pamiętam, po usłyszeniu jakich słów stał się miły.

"-Zapraszam cię na ślub.
-Ślub?!
-Tak, będę miał męża.
-Ty pedale zasrany!
-Proszę cię! Nie trzeba nic dokładać, o prezentach też nie myśl.
Mamy sporo pieniędzy i sami kupujemy potrzebne rzeczy.
-Masz rację, powinienem przyjechać."

To wtedy dowiedział się o naszych oszczędnościach, ale czy wiedział gdzie je chowaliśmy?
Przypomniała mi się druga rozmowa.
Podpuścił mnie, a ja nie zdając sobie sprawy z tego, do czego dojdzie wyjawiłem mu miejsce naszego schowka.
Podszedłem do wysokiej szafy z jakiegoś jasnego drewna
Uchyliłem lekko skrzypiące drzwi i wyciągnęłem obklejony naszymi zdjęciami słoik.
Odkręciłem wieczko i było tak, jak się spodziewałem.
Całkiem pusto.
Siadłem na brzegu łóżka.
Co dziwne, już nie płakałem.
Nie miałem na to sił.
Zbyt wiele się zdarzyło.
W tak krótkim czasie, aż tyle łez.
Schowałem twarz w dłoniach i po chwili zrozumiałem...
Nie to jest najważniejsze.
Zdradził mnie, oszukał i opuścił, ale tak naprawdę nie potrzebuję go.
To nie on ostatnio leczy moje rany po śmierci mamy i wspomnieniach z dzieciństwa.
To był Louis.
I to on mnie teraz potrzebuje.
Muszę go wspierać.
Uśmiechnęłem się szeroko na myśl o tym pięknym chłopaku, śpiącym w naszym łóżku w potarganych włosach i pochrapującego cichutko.
Wczołgałem się pod kołdrę.
Otuliłem ramieniem rozpalone ciało mojego partnera.
Cały czas staram się nie myśleć o tym, że to koniec.
Widocznie poczuł mój dotyk, bo po chwili otworzył zaspane powieki i na wpół śpiąc musnął ustami mój policzek.

-Lou... Masz gorączkę- zmartwiłem się.
-Wiem, kochanie...- przerwał, bo zabrakło mu sił.

Spojrzał na mnie, próbując ukryć smutek.

-Przecież tak miało być.- dokończył ledwie słyszalnie.

Tego dnia również zrezygnowaliśmy z zajęć.
Lou nie miał już siły.
Prawdopodobnie będzie musiał już niedługo przenieść się do szpitala.
Zosaliśmy w łóżku przytuleni do siebie.
Po południu siedliśmy do stołu z naszymi bliskimi.
Miło było patrzeć na radosnego ukochanego.
Jego rodzice... Cóż...
Kiedyś skrzywdzili go niewyobrażalnoe mocno, ale teraz zachowują się wprost wzorowo.
Myślę, że zrozumieli swój błąd i teraz chcą to naprawić.
Nie tak jak mój ojciec.
Położyliśmy się spać bardzo wcześnie, bo Louis znów źle się poczuł.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 25

Rozdział 25

*Harry*

Zostało 6 dni...
Dzisiaj ślub.
Ceremonia przypadała na popołudnie, więc mieliśmy jeszcze czas.
Zerwałem się gwałtownie na równe nogi i wybiegłem z telefonem na balkon.
Wystukałem dziewięć cyfr i modliłem się, by wciąź miał ten numer.
Już po chwili po drugiej stronie usłyszałem oddech.

-Halo?- zapytał zachrypniętym głosem. To on.
 Odetchnęłem głęboko, zanim odważyłem się odezwać.

-Tato?

***

Rozmowa była delikatnie mówiąc dziwna.
Ojciec na początku wyzwał mnie od pieprzonych pedałów.
Potem jednak błyskawicznie zmienił ton i od razu zgodził się przyjść na ślub.
Zdiwiło mnie to, ale wolałem nie doszukiwać się we wszystkim intrygi.
Osiągnąłem niemożliwe.
Zadowolony z siebie wróciłem do łóżka.
Louis nadal spał.
Miał lekko rozchylone wargi i potargane włosy.
Pocałowałem go w czoło i znów pogrążyłem się we śnie.

*Louis*

Obudził mnie dzwonek mojego telefonu.
Przetarłem powieki i otworzyłem oczy.
Harry leżał przy mnie wtulony w moją szyję.
Chciałem sprawdzić z jakiego powodu mój iphone postanowił przerwać nam sen.
Sięgnęłem po niego i nagle coś mnie przeraziło.
Nie był to brak jakichkolwiek powiadomień.
Była to godzina.
10:30.
Cholera, przecież za 1,5h mamy ślub.
Zacząłem budzić Harry'ego szarpaniem za włosy, ale to poskutkowało tylko jego mruczeniem "jeszcze pięć minut".
Wiem, co go obudzi.
Przybliżyłem się do jego szyi.
Zacząłem składać na niej mokre pocałunki, zjeżdżając coraz niżej.
Dotarłem do obojczyków.

-Lou?- zapytał pobudzony
-Tak Harreh? Obudziłeś się?
-Tak... Obudził mnie czyjść język- zaśmiał się.

Dołączyłem do niego, ale po chwili spowarzniałem.

-Haroldzie! Mamy dzisiaj ślub!- użyłem tego imienia, żeby go odrobinę zirytować.
-Louis'ie William'ie Tomlinson...- zaczął odpowiedź lekko zły.

Nie chciałem, żeby się na mnie gniewał, dlatego przyciągnęłem go bliżej, zaplatając swoje uda za jego plecy i pocałowałem.

-No co?- zapytałem niewinnym głosikiem

Uśmiechnął się pokonany.

-Nic. Kocham cię. Musimy się szykować.

*Harry*

Staliśmy obaj w garniturach zestresowani jak pierwszoklasiści przed występem.
Rozejrzałem się w poszukiwaniu gości.
Wkrótce nadeszła Lizzy, zaraz za nią Victoria, a na końcu Anna.
Nasi rodzice nie przyszli.
Urzędnik, który miał udzielić nam ślubu zaczął potupywać nogą ze zniecierpliwieniem.
Lou był zdziwiony moim zachowaniem.
Nie wiedział na kogo czekam.
Westchnęłem zawiedziony i dałem znak, by rozpoczęto ceremonię.
Nie minęło dużo czasu, aż ktoś przerwał.
Wbiegli zdyszani rodzice Louis'a i mój ojciec.

-Przepraszamy bardzo za spóźnienie.
Podwoziliśmy tego pana, a po drodze złapaliśmy gumę- tłumaczyła zajście kobieta.

Uspokoiliśmy ich i przekonaliśmy, że nic nie szkodzi.
Mój przyszły mąż wciąż wpatrywał się w gości ze łzami w oczach i niedowierzał.
Reszta uroczystości przebiegła bez zakłóceń.
Było pięknie.
Zupełnie jak w bajce.
Po ogłoszeniu nas małżeństwem dałem mężowi czas na rozmowę z rodziną.
Ja wymieniłem pare zdań z ojcem.
Co chwilę mówił jaki jest ze mnie dumny.
Być może się zmienił.
Wszystkim gościom zaproponowaliśmy nocleg u siebie.
Nie zamierzaliśmy obchodzić nocy poślibnej.
Oboje wiedzieliśmy, że Louis jest słaby.
Coraz słabszy...